Skip to content

Czy można przestać szarpać się z życiem?

  • iść własną drogą

📅 27.06.2022

Wieczór. W domu zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Wieczorny spokój kołysze się w takt dziecięcego oddechu, rytmicznie unoszącego klatkę piersiową. Czas spowalnia. Przynajmniej u mnie, w mojej części miasta. Auta leniwie suną ulicami, zupełnie jakby po zachodzie słońca czas przestał mieć dla nich znaczenie. W przestrzeni osiedla słychać ostatnie pomruki dogasającego dnia. Jeżyki z jaskółkami wirują w szalonym tańcu tak blisko mego balkonu, jakby chciały skusić moje zmęczone dniem ciało do ruchu.

Spokój. Wieczór, tak jak blady świt, niosą w sobie dla mnie spokój. Otulają każde zakończenie nerwowe mojego ciała bezgraniczną wiarą, że tu i teraz jest najlepiej, jak może być. Właśnie w tej sekundzie, w tym zawieszeniu, w pół słowie, w przerwie między jednym a drugim gestem.

Ostatnio odkrywam w sobie nowe lądy. Wyspy, o których istnienie siebie samej bym nie podejrzewała. Nie walczę. Ja! Przestałam walczyć. Nie muszę mieć już czasu wypełnionego po brzegi bym czuła, że jestem jestestwem, ale i że jestem wystarczająco dobrze skrojona na własną miarę. Im dalej wypływam na wody głębi swego środka, tym nurt niosący mnie staje się spokojniejszy, krajobraz łagodnieje, rozpływa się we mgle, leniwie błyszczy w kropelkach rosy. Szukam w sobie łagodności dla siebie samej i innych, zwłaszcza dla najbliższych.

Trudno przestać wymagać od siebie ponad miarę, gdy większość życia żyłam w przekonaniu, że tylko ponad miarę jest jednostką wystarczającą. Wszystko inne to marność, niegodna uwagi marność. A ja nie chciałam być marnością. Wieczory i długie godziny nocne spędzone na działaniu. Poranki pełne pośpiechu i półoddechów, jakby każda kolejna minuta dnia miała przede mną uciekać. Kładłam się spać późno, bez czasu na chwile spokojnego oddechu. Padałam ze zmęczenia. Rano nie dawałam sobie szansy na łagodne rozbudzenie ciała — intensywność i pośpiech. A w tym wszystkim ciągłe niezadowolenie z siebie. Ciągłe wyrzuty sumienia. Za mało, niewystarczająco dobrze, zbyt przeciętnie. Można było lepiej, można było mocniej, można było pełniej. Niezależnie od energii włożonej w działanie, w ogólnym rozrachunku zawsze było uczucie niedosytu.

Kiedyś miałam przeogromne oczekiwania względem świata, aż któregoś razu odkryłam, że wypełniając własne wnętrze tym, co wartościowe, roszczenia wysyłane w eter maleją, kurczą się pod palcami. Krzyczałam do świata o sprawy, których nie mógł mi dać. Nie mógł, bo dostępu do nich broniłam ja sama.

Moje marzenia zmalały. Nie dlatego, że uznałam, iż nie warto marzyć o czymś dużym, ale dlatego, że przestałam tego dużego pragnąć. Maleńkie ziarenka drobnostek, układające się we mnie kamyczek po kamyczku. Niemal niezauważalne, a w ogólnym rozrachunku nadające niepowtarzalności, głębi i blasku.

Odnoszę ostatnio wrażenie, że miejsca we mnie coraz mniej na to co zbędne, co nie moje i niewspółgrające ze mną. Coraz mniej we mnie miejsca na jałowe rozmowy, na walki argumentów o świętą i niepodważalną rację, na przejmowanie się sprawami, które miną, na które nie mam wpływu, które niczego dobrego nie wnoszą w moje życie. Jedynym, czego bezmiaru pragnę i potrzebuję, jest spokój. Błogość wieczoru i rześkość poranka. Filiżanka kawy i kwiaty na balkonie. Miarowy oddech zasypiającego dziecka i zaciekawiona para oczu, wpatrująca się w czytaną przeze mnie książkę.

Czy można przestać szarpać się z życiem? I czy tak właśnie ten stan wygląda?

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful