Skip to content

Żywioły

  • o kobiecości, jej mocy i energii
  • pokochać siebie
  • kobiecy punkt widzenia
  • iść własną drogą

📅 14.02.2021

Od zawsze stroniłam od wody. Kiepsko pływam, żeby nie powiedzieć, że raczej dryfuję niż płynę. Woda robi z moim ciałem co zechce, a ja gdy czuję, że nie mam nad tym kontroli, wpadam w objęcia lęku i zwyczajnie idę na dno. Dryfowanie nigdy... hm choć może być to błędnym przekonaniem... Dryfowanie, odkąd pamiętam (o tak, teraz lepiej), nie leżało w obszarze moich zaintwresowań. Ja - siłaczka, zawsze musiałam się narobić, czuć trud walki, zdobywać, wyszarpywać. Szeroko rozpostarte ramiona, spokój oczekiwania i lekkość płynięcia z nurtem, nie wiedzieć czemu, przychodziły i nadal przychodzą mi z trudem.

Gdybym miała pomyśleć o sobie jak o żywiole, byłabym ogniem. Potężny, dający jasność, ciepło, piękny w delikatności iskier, ale i przerażający w swej mocy, niebezpieczny, z niszczycielską siłą. Mający pozorną kontrolę nad wodą, a tak naprawdę słabnący w obliczu jej potęgi. Uciekający przed siłą wody.

Nigdy nie potrafiłam wyjaśnić fenomenu morza w moim sercu i głowie. Ja, stroniąca od wody, zahipnotyzowana szumem morza, jego przypływami i odpływami. Godzinami mogłabym spacerować brzegiem, uciekając przed falami, drocząc się z nimi, by wreszcie pozwolić im muskać orzeźwiającym zimnem moje stopy. I choć uwielbiam morze, to wpadłam w jego objęcia tylko raz!! Nad każdą inną niewykorzystaną ku temu okazją, zawsze zawisał strach przed potęgą wody. Gdy zdobyłam się na to, by wejść do wody w pewien zimny i bardzo wietrzny dzień, poczułam się jakbym wreszcie odnalazła zagubioną część siebie. Jest jeszcze kwestia śniegu... tak mi bliskiego. To także woda. Tej płynnej wciąż jeszcze się boję. Ta w postaci mikroskopijnych płatków zmarzniętych jej kropel, niezmiennie mnie kusi, pobudza do działania i przyciąga swoją miękkością i jasnością.

Woda to życie. Woda daje ukojenie. Woda pobudza moją głowę. Doświadczyłam tego niemal namacalnie podczas wakacji, gdy przy górskiej chatce leniwie płynął mały potok. To trochę tak, jakby szum płynącej wody zagłuszał/wyciszał we mnie strach, tony obaw i bezcelowego zamartwiania się sprawami, na które nie mam wpływu. Jakbym założyła niewidzialne słuchawki, chroniące mój słuch od wszystkiego co podszyte strachem i lękiem. Gdy przestaję się bać zaczynam doświadczać, działać, tworzyć, swobodnie myśleć, rozkładać ramiona i pozwalać falom nieść się przez życie.

Mam w sobie ogień, ale i wodę. Oba żywioły muszą nauczyć się ze sobą współgrać, zamiast rywalizować.

Ciekawe, jaka część mnie samej jest napędzana przez wiatr (którego momentami panicznie się boję, czuję przed nim ogromny respekt), a jaka przez ziemię (której póki co chyba nie doceniałam, pomijałam ją). I co mogę zyskać, odkryć, doświadczyć gdy otworzę się na naturę, wyłączę ciągłe analizowanie i kontrolowanie wszystkiego co mnie otacza. Być blisko natury i żyć w zgodzie z naturą zaczyna przybierać nowego, szerszego sensu w moim życiu.

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful