Skip to content

Trzydzieści dziewięć. I życie, które się dzieje.

  • letnie wspomnienia
  • moje warstwy
  • opowieści z szafy

📅 27.07.2025

Trzydzieści dziewięć lat, trzynaście, siedem, pięć... Czas jest pojęciem względnym — jego upływ odczuwamy zupełnie inaczej, w zależności od tego, czego dotyczy i od perspektywy, z jakiej na niego spoglądamy.

Lipiec to miesiąc moich przełomów. W lipcu wiele przygód ma swój początek. Ciepłe, pachnące lato i obietnica nowości... Dziś są moje urodziny. Jedni podkreślają, że to ostatnie trzydzieste, inni mówią, że za rok to będzie, bo czterdzieste! A ja mam poczucie, że wcale nie muszę czekać na magiczną liczbę na torcie, by "się zaczęło" — bo to „coś” dzieje się już drugą dekadę.

Lekcje z dekady, która nie potrzebuje fajerwerków

Czasem muszę sobie przypominać, że miejsce, w którym dziś jestem, to nie domek z kart. To solidny fundament, zbudowany z marzeń, które się spełniały, z życiowych rewolucji, ucieczek i powrotów, z zawiedzionych nadziei i tych wszystkich chwil, kiedy mimo wiatru wiejącego prosto w twarz — dawałam radę. Przypominam to sobie, bo do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja. Dobro może spowszednieć. Można zapomnieć jego definicję, zwłaszcza gdy wokół tak dużo kolorowych obrazków "idealnego życia" pod linijkę algorytmu.

Z tych 39 lat wyniosłam kilka ważnych lekcji. Sporo się o sobie nauczyłam. Trochę inaczej patrzę na świat i z większym przymrużeniem oka spoglądam na swoje niemoce. Coraz rzadziej czuję potrzebę tłumaczenia się światu, a coraz częściej — z większą wewnętrzną zgodą — daję sobie prawo, by po prostu być. By uczestniczyć, zajmować miejsce, zabierać głos.

To niesamowite jak z biegiem lat człowiek uczy się dystansu. Jak sprawy wielkiej wagi tracą na istotności. Jak ślepa wiara w to, co widzą oczy, ustępuje miejsca zdrowemu rozsądkowi i znajomości realiów. Już nie daję się tak łatwo wpuścić w maliny. Umiem odróżnić opinię od faktów. Wiem, gdzie kończą się moje emocje, a zaczynają cudze — i jak nie dać się wplątać w odpowiedzialność za nie swoje czucie.

Ale największy przełom nastąpił zupełnie niedawno — kiedy przestałam się ze sobą ścigać. Gdy z surowego krytyka przemieniłam się w łagodną towarzyszkę samej siebie. Gdy całą szerokością serca przyjęłam do wiadomości, że ludzie nie mają obowiązku mnie lubić, a ja nie muszę stawać na uszach, by jednak zmienili zdanie. Że świat nie kończy się na tym, co inni o mnie myślą.

Żyćko — duet na wzloty i szarości

Lata trzydzieste mojego życia to całkiem sensownie zagospodarowana przestrzeń. To arena potyczek, pole chwały i sromotnych porażek. To ruch i zmiana. To decyzje podjęte i decyzje zaniechane. To poszukiwania i odkrycia. To żegnanie starej i witanie nowej ścieżki zawodowej. To odnalezienie siebie samej pod stertą powinności, ról i nie moich przekonań. To wchodzenie w relacje, ale i wychodzenie z tych, które już nie służyły. To odwaga podążania za tym, o co woła serce.

To ta — czasem irytująca dla innych — pewność siebie, wypracowana latami ciężkiej harówki. To też ton, który dla wielu nie jest możliwy do udźwignięcia — ton, pod którym ukryte są obawy z przeszłych doświadczeń.

Żyćko! Moje drogie żyćko. Nie wiem, czy to ty ze mną, czy ja z tobą łatwo nie miałam. Ale tworzymy zgraną parę. I trzeba przyznać, że całkiem dobrze nam w tym tandemie — i wtedy, gdy znikamy w marazmie szarości dnia, i wtedy, gdy z wiankiem na głowie podbijamy świat.

Czy życie jest teraz usłane płatkami róż? Nie do końca... Nadal mam swoje święte miejsca zranień, które wolę obchodzić z daleka, niż ich dotykać. Mam przekonania, z którymi wciąż się mierzę. Trudności nie zniknęły — po prostu stare sprawy wielkiej wagi ustąpiły miejsca nowym, bardziej skrojonym na życie, które dziś prowadzę. Ale czy to źle — mieć z czym się mierzyć i o czym marzyć? Chyba właśnie na tym polega życie...

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful