Skip to content

Aromat śliwkowych powideł

  • w świecie emocji
  • w codzienności
  • iść własną drogą

📅 19.09.2022

Stoję nad parującym garnkiem pełnym śliwek, a głowę wypełnia mi milion myśli. Aromat powideł rozgaszcza się w każdym kącie domu. Od kilku dni próbuję pojąć sens wydarzeń, które dzieją się wokół mnie. Chwilami myślę, że to tylko sen, że zaraz się obudzę, a wszystko, co mi się śniło, zniknie i znów będzie jak dawniej. Ale czas się nie cofa, płynie swoim rytmem. Bieg tych konkretnych wydarzeń toczy się poza moją wolą. Wstaję rano, a sen nie znika. Śnię na jawie?

Uciekłam w porządki i gotowanie. Zawsze tak robię, gdy tracę grunt pod nogami. Kurczowo trzymam się ciepłych garnków i patelni. Z szaleństwem w oczach sortuję i układam w przestrzeniach szaf, szafek, półek i szuflad. Myślę sobie, że to ważne. Nie tyle sprzątanie i mieszanie w garach. Ważnym jest znajomość mechanizmów, które potrafią nas uspokoić, dodać poczucia pewności w sytuacjach niepewnych. Wprowadzić w stan choćby względnego poczucia bezpieczeństwa. Znaleźć sposób na pozostanie tu i teraz, poza strachem o jutro i żalem za wczoraj. Zatrzymać gonitwę myśli. Nie toczyć w umyśle projekcji złych scenariuszy. To bardzo trudna sztuka. Przynajmniej dla mnie. Wciąż na nowo uczę się jej. Trzymać się zasobów i faktów. Odnaleźć swój własny system samoregulacji napięć. Z delikatnością i czułością dotykać własnych granic. Nie przekraczać, szanować, że są.

Mam poczucie, że te moje ucieczki w domowe obowiązki są jakimś atawistycznym mechanizmem obronnym. Jakbym wyssała z mlekiem matki rodową historię wielu pokoleń kobiet, które też jakoś musiały sobie radzić w obliczu nieprzewidywalności jutra i zagrożeń. Jestem to sobie w stanie wyobrazić. Wizje tak realistyczne i pełne szczegółów, jakby działy się tu i teraz. Moja mama, moja babcia, prababcia, praprababcia, cała rodowa linia kobiet, pochylająca się nad paleniskiem, na którym gotuje się jedzenie. Ruch dłoni dbających o przestrzeń, dającą schronienie. Dbanie o domowe ognisko. Co by się nie działo i jak trudne czasy by nie nastały — niech płonie ogień w palenisku.

W obliczu strachu włącza mi się silna potrzeba zadbania o podstawowe potrzeby mojej rodziny. Zupełnie jakby mój mózg sądził, że gdy już się najemy, ciepło odziejemy i ogarniemy nieład panujący w czterech kątach, łatwiej będzie nam zmierzyć się z chaosem na zewnątrz. Nie wiem, jak bardzo racjonalne są moje działania, ale z całą pewności pomagają mi okiełznać bezkres lęku, wypełniający mój umysł.

Świat znad parujących powideł wydaje się takim spokojnym i przewidywalnym. Jak to, że po nocy wstaje dzień, a po jesieni i zimie przyjdzie upragniona wiosna. Poczucie bezpieczeństwa wtłoczone w szklaną formę słoika i zapasteryzowane na gorszy czas.

Dręczą mnie wyrzuty sumienia. Historie dziejące się dookoła odbieram personalnie. Filtruję przez własne sita, ubierając je we własne przewinienia. Czasem mam wrażenie, że zapętliłam się w szukaniu we wszystkim jakichś lekcji, sygnałów, znaków dla mnie samej. Jak bumerang wracają do mnie myśli, że jestem niewystarczająco dobra w kilku rolach życiowych. Racjonalizuję sobie ten stan, tłumacząc, że bywają dni, w których jestem beznadziejna, ale potrafię też być wspaniała, albo zwyczajnie wystarczająca. Pomaga mi to choć na chwilę wypuścić z dłoni bicz wyrzutów sumienia, którym sama się okładam, by przewrócić kolejną kartkę z kalendarza, otwierającą przede mną nowe możliwości, szanse do wykorzystania, chwile do przeżycia, uśmiechy do wyśmiania, uściski do wyprzytulania.

Zatapiam się w miękkości fotela i pozwalam łzom swobodnie płynąć po policzkach. Uczę się spoglądać na siebie łagodnie, z wyrozumiałością. I trzymam się z całych sił, tych moich słoików z powidłami.

Czasem, jedyne co możemy zrobić w obliczu cierpienia bliskich osób, to zachowanie spokoju. Dla siebie i dla nich.

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful