Skip to content

Spotkanie

  • o kobiecości, jej mocy i energii
  • pokochać siebie
  • kobiecy punkt widzenia
  • w świecie emocji

📅 07.12.2020

Spotkałam ją ostatnio. Kobietę, która ponad wszystko pokochała magię dnia przeszłego i przyszłego. Mogła rozprawiać o niej godzinami. Planować, ale i wracać we wspomnieniach do analogicznych, jakby mogło się wydawać dni, zdarzeń, zapachów i smaków. Z drugiej strony nie potrafiła czerpać radości z teraźniejszości. Teraźniejszość była zarezerwowana do walki. Za to w przyszłości, niemal desperacko, szukała magii w tym, co dla ogółu wydaje się zwyczajnym. Marzyła, by stać się częścią tej niezwykłej energii. By ubrać się w nią, wpleść we włosy, skropić nią skronie i nadgarstki. By w niej płynąć, by w niej i nią być.

Zrobiło mi się przerażająco smutno, gdy na nią spojrzałam. Tak bardzo chciała być częścią czegoś niezwykłego... Tylko że zabrała się za sprawy z dość hm... mało trafionej/niefortunnie wybranej strony. No, bo co byś poczuła i pomyślała, gdyby teraz, przed Tobą, stanęła kobieta w potarganych od wichrów włosach, z dłońmi tak suchymi, że aż poprzecinanymi bordowymi od krwi, drobniutkimi kreseczkami, ze stale skupionym na wypatrywaniu niebezpieczeństw wzrokiem, z nieco przygarbioną sylwetką, zupełnie jakby dźwigała na barkach ciężar trudny do uniesienia, a do tego wszystkiego ubrana (raczej przebrana, jak na maskaradę) byłaby w piękną brokatową sukienkę? No co byś poczuła i pomyślała? Mnie zalał smutek.

Po nitce do kłębka doszłyśmy wspólnie do tego, jak to się stało, że dokładnie taką ją ujrzałam. Kobieta silna i krucha jednocześnie. Stanowcza i zdecydowana, ale w środku utkana z emocji i marzeń. Wyobraź sobie, że ta kobieta wpadła na szalony pomysł. Postanowiła całe zło świata, które w rzeczywistości czasem (wcale nie w całości, co najwyżej małymi drobinkami) na swej drodze mijają jej najbliżsi, wziąć na siebie. Szła przed nimi, zawsze o pół kroku do przodu. W gotowości, by zbierać wszelkie ciosy. A gdy okoliczności bywały mało jasne i nie wiadomo było czy cios spadnie, czy nie, prowokowała je, żeby tylko nie dopuścić do sytuacji, w której cios spadnie o pół kroku za nią... Co ona w ogóle sobie myślała?! Przecież każdy posiada jakieś zasoby, instynkt samozachowawczy, odruchy obronne — w mniejszym lub większym stopniu, ale każdy je ma! Skąd pomysł, że jej najbliżsi nie są w stanie wziąć odpowiedzialności za siebie samych, za relacje, w które wchodzą, za sytuacje, w których się znajdą?! Absurd! A jednak to wydarzyło się naprawdę!

Wyobrażenia, natarczywe myśli, strach o sytuacje, które hipotetycznie mogłyby się wydarzyć, projektowanie czarnych scenariuszy — ma o wiele większą moc destrukcyjną niż nawet bolesny, ale realny cios od losu. Różnica polega na tym, że to, co trudne, ale przede wszystkim realne, uderza w nas w ciągu "sekundy", a później organizm reaguje w konkretny sposób do zaistniałej sytuacji. Akcja — reakcja. Ale wyobrażenia, projekcje, potrafią toczyć się w głowie nie sekundy, tylko godziny, dni, miesiące, a nawet lata. Dzień w dzień, bez wytchnienia można siebie samą okładać w sposób realny sytuacjami, które jeszcze się nie wydarzyły, bez pewności, że kiedykolwiek w ogóle się wydarzą. I tu nie można mówić o adekwatnej reakcji organizmu, o włączeniu mechanizmów obronnych. Bo jak się bronić gdy nie zna się ani wroga, ani przeciwności, z którą ma się zmierzyć?!

Nie wszystko da się przewidzieć, nie na wszystko ma się wpływ, nie wszystko da się kontrolować, ba! wcale nie ma potrzeby, by próbować to robić. Miłość nie polega na zamknięciu ukochanej osoby w klatce, na bieganiu przed nią z rozłożonym parasolem z obawy przed kapryśnością losu. Nie polega też na ciągłym usuwaniu spod nóg najmniejszych kamyczków i przetaczaniu głazów. Wyobraź sobie tę kobietę, która będąc pół kroku przed tymi, których kocha, nagle zaczyna przetaczać ogromny kamień leżący na drodze... Zupełnie jakby ci, którzy idą za nią, nie mieli w sobie dość siły, by go ominąć/przejść przez niego/znaleźć innej drogi. Jakby fakt spotkania przez nich na drodze czegoś dużego, sam w sobie powodował, że za chwilę przestaną istnieć. A miłość polega na tym, by po prostu być obok, w pogodę i niepogodę. Gdy jest łatwo i gdy jest trudno. Zaufać drugiej osobie i przestać być specjalistką od zadań niewykonalnych.

Nie ma takiej sukni, która dałaby radę ukryć krwawiące serce, wycieńczone od wypatrywania tego, co złe oczy, potargane od czarnych myśli włosy, wykrzywione w niemym krzyku "uważaj" usta, a na dokładkę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uczynić kobietę (na której leży ta suknia) przepełnioną szczęściem i spokojem. No nie ma!!

Wkurza mnie ten cały "rozwój osobisty/duchowy". Za każdym razem gdy już czuję, że pewien temat za mną, on wraca. W zmienionej postaci, w trochę innych kolorach, w innej scenerii i zmienionych okolicznościach. A jeśli nie ten temat, to pojawia się inny, wcale nie mniej ważny. Najbardziej przerażające jest to, że ten PROCES to... właśnie prawdziwe, świadome życie. Ciągła droga. Nie zawsze posypana brokatem.

Spotkałyśmy się wcale nie przypadkiem, i wcale nie na chwilę, i chyba nie pierwszy raz. Idziemy przez życie razem. Postaram się, kobieto w przepięknej sukni, być obok zawsze, gdy będziesz tego potrzebowała. Bez osądzania i wydawania opinii. Bez gotowego scenariusza. Po prostu będę. Jestem tu! W każdej sekundzie, gdy nasze oczy spotykają się w lustrze!

Gdy człowiek zaczyna kochać siebie samego, nagle odkrywa zupełnie nowy wymiar miłości. A najważniejsza odpowiedzialność, jaką mamy, to odpowiedzialność za siebie same — od tego wszystko się zaczyna! I do tego wszystko się sprowadza!

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful