Skip to content

Życie to fale

  • w codzienności
  • w świecie emocji
  • iść własną drogą

📅 31.01.2022

Obrazy bywają bardzo mylące. Łatwo wpaść w pułapkę własnych dopowiedzeń do urywków codzienności, widzianych z oddalenia. Gdybym Ci powiedziała, że boję się bardziej niż Ty, że w wielu kwestiach i wielu momentach życia ogarniam znacznie mniej niż Ty, że nie jestem chodzącą harmonią i poukładaniem, choć kocham jedno i drugie - dałabyś temu wiarę?

Ostatnio zdarza mi się to częściej - spotykać na swojej drodze osoby, które dzielą się ze mną swoimi spostrzeżeniami odnośnie mnie samej. Że jestem cierpliwa, poukładana, odważna i nieustraszona... Bywam - z tym się mogę zgodzić, że bywam. Ale codzienność składa się z fal bycia i niebycia. Nie jesteś sama w tych upadkach, w nieogarnianiu i niewyrabianiu na zakrętach. W braku cierpliwości i miewaniu wszystkiego powyżej uszu. W umęczeniu i niewyspaniu. W szarpaniu się z codziennością i wyrzutami sumienia.

Mi także zdarzyło się wyjść wczoraj z siebie i stanąć obok. Schować się pod kołdrą i udawać przed światem, że zniknęłam - "amba-fatima była tu jeszcze przed chwilą, a teraz jej ni-ma...".

Albo ten moment, gdy ktoś mnie pyta, jakie jest moje największe osiągnięcie zawodowe minionego roku... a w głowie kołacze mi jedna myśl - "że przetrwałam"... Życie składa się z fal bycia i niebycia...

Szarpię się z sobą samą codziennie na nowo. Poddaję pod osąd, skazuję i wykonuję wyroki na sobie, za każde przewinienie... Za brak perfekcjonizmu, za grzechy zaniechania, za słabości, za chwile niemocy, a wreszcie i za wyrachowane lenistwo! Tak, bywam leniwa. Ale bywam też pracowita, pochłonięta działaniem od czubka głowy po koniuszki palców u stóp. Tak przesiąknięta działaniem, tworzeniem, realizowaniem, obmyślaniem, nadawaniem formy i nowego wyrazu otaczającej mnie rzeczywistości, że czas przestaje istnieć, a godziny upływają jak sekundy, z jednym mrugnięciem powieki.

Czasem trudno znieść mi własne towarzystwo. Wkurzam sama siebie. Ale gdy emocje opadają, gdy patrzę na siebie z czułością, to ugłaskuję w sobie te wszystkie fragmenty niedoskonałej i zwyczajnej Agaty, mimo że nadal pragnęłabym by były niezwyczajne, jak supernowa - pełne blasku, który bije po oczach. Nie każde swoje odbicie w lustrze lubię. Na niektóre nie mogę patrzeć. A im bardziej nie mogę patrzeć, tym mocniej upominają się we mnie o troskę i uwagę.

Chciałabym, by świat otulał mnie czułością. By delikatnie muskał moje myśli i słowa. Z łagodnością rozwiewał obawy i strachy. Z matczyną miłością wybaczał pomyłki i błędy. A z drugiej strony sama siebie karcę, biczuję wyrzutami sumienia, tresuję ciało i ducha perfekcjonizmem, zatruwam krew strachem o sprawy, które być może nigdy się nie wydarzą. Smagam swoje ciało i duszę z żołnierską surowością. Walcem rozjeżdżam myśli i nie zawsze fortunnie dobrane słowa. Z ironią i kpiną podważam wszelkie obawy. Z trudem wybaczam, nie zapominając o uprzednim wymierzeniu kary. Zupełnie jakby kara była godziwą zapłatą za czułość względem siebie.

Oczekuję tak wiele od świata, otoczenia, bliższych lub dalszych znajomych, od rodziny...a tak rzadko mnie stać na to, by samej sobie ofiarować realizację choć części z tych żądań.

Możesz powiedzieć, że przesadzam. Że świat jest już tak urządzony. Że zapanowała jakaś chora moda na self-care, dbanie o siebie i ukochiwanie siebie. Że teraz każda będzie siedziała w fotelu, kołysząc przy sercu swoje smutki. Że w głowach się poprzewracało, że ktoś musi robić, działać, zarabiać, ogarniać dom i rodzinę, wychowywać dzieci... Już całkiem od dobrobytu konfetti porozsypywało się po głowach... Że wszystko jest kwestią dobrej organizacji. Że trzeba planować, być ambitną, twardo stąpać po ziemi i realizować cele, zamierzenia, plany. Robotą się zajmij, to nie będziesz miała czasu na głupoty!

Jeżu kolczasty, jak ja kiedyś ogarniałam życie! W czasach gdy mój dom był wysprzątany na błysk (i zupełnie cichy) realizowałam zamierzenia, cele, plany (nie mam dziś pewności czy były moimi). Czas wypełniony był po brzegi. W pracy uchodziłam za tą, która jak coś zrobi, to jest zrobione przez duże Z. Kiedyś odwiedziła mnie koleżanka z pracy, wpadła dosłownie na chwilę. Gdy weszła do mojego salonu nie mogła uwierzyć, że w oknach mam szyby! Były tak czyste, że wydawało się, iż wcale ich nie ma. Jaka ja byłam dumna! Właścicielka najczystszych okien w całym Wrocławiu! Żadna nie miała tak czystych szyb jak ja! Żadna! Kwestia dobrego zorganizowania się... Codziennie na stole był obiad - nie jakiś szybki - konkretny, dopracowany. I jeszcze jakieś ciasto, drożdżówka, deser czy domowe lody. Wersja super delux serwowana na co dzień. Szkolenia i kursy realizowałam w ilościach hurtowych - człowiek, który nie podnosi swoich kompetencji gnuśnieje, wypada z obiegu, nie rozwija się. Projekty, programy, konkursy i cuda na kiju. Im więcej, tym lepiej! Stałam się robotem, maszyną do działania. I muszę przyznać, że miałam wyrobioną markę swojego nazwiska. Jakość, solidność, perfekcyjność, najwyższe standardy. Królowa ogarniania.

A później czas się niemal zatrzymał. Wiesz jakie to uczucie, gdy pędzisz 200 na godzinę i nagle z całej siły wciskasz hamulec? Wszystkie wyobrażenia o sobie samej z ogromną siłą rozbryzgują się na przedniej szybie. Naczynia krwionośne wypełnione projektami, zadaniami do realizacji, doznają takiego przeciążenia, że ma się wrażenie, iż zaraz opuszczą ciało i rozpłyną się w nicości. Gdy skończyły się kursy, szkolenia, programy, projekty, zabrakło siły i mocy na perfekcyjność, a okna zaczął pokrywać brud - czas przestał pędzić, a ja nie miałam gdzie uciec od własnych myśli. I wiesz co odkryłam? Że nie wiem kim jestem, czego chcę, czego pragnę - ja, nie robot do realizacji zadań. Wtedy po raz pierwszy odezwał się ten cichutki głos z wnętrza mojej szafy, o której istnieniu jeszcze dłuższy czas miałam nie mieć pojęcia.

O tym co się działo w moim życiu, w mojej szafie, możesz przeczytać we wcześniejszych postach. A działo się, oj działo.

Dziś nie jestem już królową ogarniania. Ale dziś wreszcie jestem. Uczę się odpuszczać, nie ścigać się ze sobą - z coraz większym powodzeniem. Mam niespełna trzydzieści sześć lat i odkryłam swoją misję. Wiem też, że mam w sobie narzędzia, by sięgnąć po to, co mnie woła, co ze mną współgra, co jest moim tlenem, moją melodią, moją własną drogą. Nadal nie dość we mnie jest odwagi, by znaleźć sposób aby po TO sięgnąć. Nadal częściej skupiam się na powodach, dla których mogłoby się nie udać. Ale czuję, że tak, póki co, ma być. Jakby była to moja wewnętrzna nauka cierpliwości, odraczania potrzeby natychmiastowej realizacji tego, czego chcę. Mogłabym się uprzeć, mogłabym powrócić do bycia królową ogarniania ale wiem, że wtedy straciłabym szansę na bycie zwykłą i nieidealną Agatą, a nie chcę już od siebie uciekać. Bo dopiero taka - zwykła i nieidealna - jestem prawdziwa. Wierzę, że wszystko się ułoży tak, jak ułożyć się ma. Ale przestałam już wierzyć w to, że wiem lepiej niż Wszechświat, jak TO wydarzyć się powinno, jakimi sposobami, w jakim czasie.

Jestem czujna i uważna, bo i w oczekiwaniu można popaść w niejedną pułapkę... Na Świętego Dygdy... co go nie ma nigdy... Czekać nie oznacza robić nic. Idę przed siebie, rozglądając się uważnie.

Życie składa się z fal bycia i niebycia. Dziś porwała mnie fala niebycia. Utknęłam. Ale po każdym odpływie nastaje przypływ. Ja dzisiaj też nie ogarniam. Ale kto wie co czeka nas jutro? Usiądź ze mną w fotelu i ukołysz przy sercu swoje żale, a później pozwólmy im odejść. Bo życie to fale. Mało rozsądnym jest zajmować ręce tym, co już było, gdy to co jest, chce być czerpane garściami!

← PoprzedniNastępny →

Komentarze

  • Powered by Contentful